Decyzja Green Day, by w ciągu czterech miesięcy wydać trzy nowe studyjne albumy, zapewne przez co bardziej sceptycznych dziennikarzy zostanie okrzyknięta muzycznym samobójstwem. Takiego ruchu nie wykonała jeszcze żadna inna grupa. Tre Cool, perkusista Green Day, nie ma złudzeń, że podejmują ryzyko. - Ten pomysł okaże się albo naszym najgłupszym, albo najlepszym.
Ale jeśli tak jak Green Day w ciągu 22-letniej kariery sprzedało się 55 milionów płyt, to zyskuje się prawo do eksperymentów. - Pomyśleliśmy, że mamy jeszcze czas na bycie rozsądnymi. Postanowiliśmy przedtem trochę się zabawić - wyjaśnia wokalista i autor większości piosenek Billie Joe Armstrong.
Trzy albumy zatytułowane "!Uno!", "!Dos!" i "!Tre!" z pewnością pozwolą się zabawić. Zawarte na nich 37 utworów przypomina o inspiracjach zespołu (Beatles, Clash, Ramones, Cheap Trick, Jam), które zawsze dodawały kolorytu jego twórczości. Znajdziemy tu jednak także i bardziej zaskakujące "wątki". Utwór "Sweet 16" z "!Uno!" nawiązuje do soulpopowych brzmień Jersey Shore z lat 60. i smutnej ballady "Oh, My Sweet Love" Johna Mellencampa. Otwierająca "!Dos!" piosenka mogłaby być zaginionym nagraniem Simona & Garfunkela, natomiast "Nightlife" z udziałem Moniki Painter (aka Lady Cobra) jest równie przewrotne co wczesne Roxy Music. "Wild One" przywodzi na myśl Bowie'ego z okresu "Diamond Dogs", a doo wop z "Amy" jest hołdem dla Amy Winehouse, w którym wokal przypomina śpiewającego solo Johna Lennona. Na "!Tre!" znalazł się niezwykły kawałek "Dirty Rotten Bastards", który brzmi jak szalone połączenie The Pogues z patriotyczną szkocką pieśnią i pieśnią torreadora z opery "Carmen".
Armstrong zarzeka się, że gdy zaczynali pisać piosenki po ostatniej trasie promującej ich poprzedni album "21st Century Breakdown", nie mieli w głowie jeszcze żadnego planu.
- Kiedy doszliśmy do dwudziestu kilku nowych piosenek, zaczęliśmy się głowić co dalej. Podobało się nam wszystko co stworzyliśmy, a wiedzieliśmy, że możemy więcej. Może zrobić podwójny album? Ale ten pomysł wydawał się oklepany. Może potrójny? Dla The Clash się nie sprawdził. Kiedy pojawił się pomysł wydania trzech oddzielnych płyt, wszyscy momentalnie go podchwycili. Zrobiliśmy to bez głębszego zastanowienia, ogarnął nas ryzykancki nastrój i buta, które zresztą słychać w niektórych kawałkach.
Trzej muzycy nadal trzymają się razem. Każdy z nich wyraża zdumienie, że mogą być zespoły, które rozdzielają się na całe miesiące, a nawet lata, by potem znów zebrać się razem i nagrać nowy album albo pojechać w trasę. - Razem gramy muzykę – mówi Dirnt. - Tym się zajmujemy przez pięć dni w tygodniu w czasie pełnej aktywności i trzy dni w tygodniu przy aktywności nieco wygaszonej. W innych zespołach tak nie jest. Inni mówią na przykład: "Zaczniemy pisać nową muzykę może za jakieś trzy miesiące, ale w tej chwili nie, bo nasz wokalista właśnie poluje na niedźwiedzie".
- Ludzie odsuwają się od muzyki, gdy tylko zasmakują sukcesu – dodaje Cool. - Zostają jakimiś zawodowymi narciarzami wodnymi albo robią licencję pilota. A gdzie podziało się komponowanie muzyki, dzięki której dostali kasę na kupno samolotu?
Kiedy spotykam ich w Los Angeles, zespół ma akurat przerwę od prób przed zbliżającymi się festiwalowymi występami. Green Day otacza ekipa, która towarzyszyła im od pierwszego okresu działalności. Poczucie ciągłości i lojalność współpracowników są dla nich ważne. Mogli na nich liczyć także w 1994 roku, kiedy wydali płytę "Dookie" (pierwszą nagraną dla dużej wytwórni), która wywindowała ich na gwiazdy, ale też ściągnęła na nich gromy ze strony ich rodzimej punkowej sceny w Berkeley.
Trzy płyty w okresie czterech miesięcy - muzyczne samobójstwo czy genialne posunięcie? Przekona się o tym grupa Green Day, gdy we wrześniu, listopadzie i styczniu ukażą się, jeden po drugim, jej nowe albumy.
Przedostatni kawałek z "!Uno!" - "Rusty James" (nazwany jak bohater z "Rumble Fish") nawiązuje według Armstronga do starych czasów i przynależności do tzw. paczki. Tyle że paczki już nie ma. - To piosenka opowiadająca trochę o naszym rodzinnym mieście, naszej własnej paczce, o młodych ludziach z punkrockowej sceny, pełnych ideałów, i o tym, jak te ideały znikają. Rzecz jednak w tym, że my jesteśmy tacy, jacy chcemy być, robimy rzeczy, które chcemy robić, jesteśmy niezależni. A oni nie są – oni przebrzmiali, zniknęli. Chciałbym móc wam powiedzieć, czym się teraz zajmują, ale zwyczajnie nie mam pojęcia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz